Newsy
10.06.2016

"Jeśli masz charakter, w Podbeskidziu możesz to pokazać"

Sławomir Cienciała, były kapitan Górali, który niemal dekadę reprezentował barwy TSP, a teraz jest częścią Działu Sportowego opowiada o swojej nowej funkcji, jasnych i ciemnych stronach piłkarskiej kariery, i kłopotach zdrowotnych, które przedwcześnie ją zakończyły.Niemal 10 lat. Kawał życia spędzonego w Podbeskidziu, na pewno wiele fantastycznych wspomnień. Propozycja pracy w Dziale Sportowym musiała Cię ucieszyć.Dla mnie pewien etap zamknął się swego czasu i gdzieś był żal, że w ten sposób rozstałem się z klubem. Niedawno pojawił się prezes Mikołajko i a później dla mnie super szansa powrotu do klubu, gdzie spędziłem całą moją przygodę piłkarską, bo reszta to były epizody. Drugie życie dla mnie, jeśli chodzi o ten klub i funkcjonowanie w regionie.Od twojego rozstania z klubem minęło trochę czasu i wiele się pozmieniało, jednak kibice chyba jednak o tobie nie zapomnieli?Dla mnie jest to bardzo miłe, gdy wracam po tylu latach i kibice wciąż pamiętają, że grał tu taki, a nie inny Sławek i to naprawdę świetne uczucie. Bardzo podobało mi się, gdy wraz z kibicami dopingowałem drużynę w "Młynie". Chcę pokazać, że jestem z tym klubem związany na dobre i na złe. Pomimo, iż przez pewien czas nie byłem częścią klubu to oglądałem wszystkie mecze i zawsze leżało mi na sercu, żeby ten klub funkcjonował jak najlepiej.Grając w Bielsku-Białej świetnie wpisywałeś się w misję i hasło: Klub całego regionu. Swój człowiek stąd i to z opaską kapitana. Czułeś to wtedy?Czułem jak wiele ciąży na mojej osobie w tamtym momencie, czułem, że trzeba pokazać chłopakom, że da się z mniejszego klubu – w moim przypadku ze Skoczowa – wejść do zespołu, który sporo w tym regionie znaczy, jest najlepszy. Chciałem pokazać, że można tutaj przyjść, nie mieć kompleksów i często wygrać rywalizację z zawodnikami z całej Polski, którzy przychodzili, jako „panowie piłkarze”, a jednak mieli problem się załapać. Tak to jest, jeśli masz charakter to w Podbeskidziu możesz to świetnie pokazać. Atmosfera wokół klubu była fantastyczna, a jednocześnie zbiegło się to wszystko z najlepszymi wynikami klubu w historii. Awans do Ekstraklasy, feta pod Ratuszem, gdzie czekały na Was tłumy fanów. Spełniało się chyba jedno z większych marzeń? Myślę, że nie tylko dla nas piłkarzy, ale też kibiców i wszystkich wokół klubu. To było fantastyczne wydarzenie i liczę, że spadek da nam teraz taki bodziec do tego, żeby znów stworzyć taką atmosferę – klubu, który chce wygrywać. Byliśmy w Ekstraklasie, poczuliśmy, zobaczyliśmy jak to wygląda, nauczyliśmy się pewnego funkcjonowania. Teraz trzeba znów zrobić wszystko, żeby kibice mieli okazję świętować. Trzeba znów wywalczyć taką fetę na rynku! Byłeś kapitanem zespołu, ale w Ekstraklasie grałeś niewiele. Kontuzja trochę pokrzyżowała twoje plany. Dla mnie kontuzja to był największy cios i nigdy się z tym nie mogłem pogodzić. Ambicjonalnie, piłkarsko jestem „niezamknięty”. To jest strasznie bolesne. Nie raz się już śmiałem – kiedy chciałem grać w I Lidze, to zmieniono nazewnictwo - drugą na pierwszą. Na końcu jak chciałem grać już w tej Ekstraklasie to zerwałem wiązadła krzyżowe i tak to się wszystko potoczyło… Jest to dla mnie rozdział do końca niezamknięty, bo sam ten epizod – naście meczów, to zbyt mało by czuć się piłkarzem Ekstraklasy. Trzeba sobie powiedzieć wprost – całą swoją piłkarską przygodę spędziłem w I Lidze, ale czuję się nie do końca spełniony i gdzieś to we mnie tkwi, że nie mogłem dać z siebie tyle ile chciałem. Po niemal 10 latach opuściłeś Podbeskidzie – miałeś trafić do Arki Gdynia, lecz w końcu wyjechałeś do Bułgarii…Bułgaria przewinęła się już w wielu wywiadach, ale faktycznie jest to spora przygoda. Tak to teraz traktuję, ale wtedy to był naprawdę czarny scenariusz. Było ciężko, choć z początku wydawało się, że będzie wręcz przeciwnie. Z tym krajem każdemu kojarzą się wakacje, dwa lata przed tym wyjazdem nawet sam tam byłem i gdzieś to też mnie skłoniło do podjęcia takiej decyzji. Miałem grać blisko regionu, który odwiedziłem - Słoneczny Brzeg i stwierdziłem, że jest tam bardzo sympatycznie. Do tego sporo nam obiecywali – nawet nie kontraktowo – ale jeśli chodzi o samo funkcjonowanie klubu, więc stwierdziłem - czemu nie? Zobaczymy jak jest za granicą, przecież to też Unia Europejska. Ale okazało się, że tylko na papierze. Unia Europejska jest tam tylko na Słonecznym Brzegu, w Sofii i Złotych Piaskach. Reszta jest bardzo daleko, jeśli chodzi o rozwój. Na tym się przejechałem i to było bardzo bolesne. Gdy twój przyjaciel Mateusz Bąk, z którym wtedy razem wyjechaliście do Etyru, opowiadał w jednym z wywiadów o warunkach w jakich warunkach żyliście, pracowaliście, można się było tylko złapać za głowę.To był dramat. Codziennie rano z hotelu byliśmy wyrzucani. Gdzieś w domu mam jeszcze zdjęcia posiłków, które robiliśmy na balkonie, na kuchenkach elektrycznych, które kupiliśmy na targu. Restauracja raz, że była za droga, a dwa robiła takie posiłki, że brakuje słów. Sami gotowaliśmy na wcześniej wspomnianych balkonach. Pamiętam, że straszne afery były, bo zapach roznosił się po korytarzach. Właścicielem hotelu był Jordan Leczkow, bardzo majętny człowiek, miał kilka hoteli. Był bardzo zdziwiony, że my, Polacy przyjechaliśmy grać do Bułgarii. Menadżerowie tutaj zadziałali, świetnie przedstawili swoją bajkę, a warunki w pewnym momencie były spartańskie.To był główny powód waszej decyzji o wyjeździe za granicę?Tylko i wyłącznie. To był punkt zapalny - menadżerowie - zbajerowali nas. Obóz klubu w Turcji, też zamydlił oczy. Niby wszystko ok, klub jedzie zagranicę na zgrupowanie, kontrakty w miarę normalne, nie ogromne, ale miało to funkcjonować normalnie. No i ten rejon. Jakby ktoś miał tam pojechać na chwilę to można było się zakochać. Miejsce jak dla mnie – lubię góry, a to górzysty teren, morze niedaleko, bo zaledwie 100 kilometrów. Stare miasto jak Kraków, umiejscowione wśród gór. Można się zakochać, jednak wyszło inaczej… Klub jak się okazało został przez właściciela przeniesiony do jakiejś małej miejscowości Sliven i to już potem była tragedia, wszystko się posypało. Nieporozumienie na linii miasto-właściciel klubu – z tego to wszystko wynikło. Jeśli chodzi o samego właściciela, to już inna bajka…Jesteście świetnym przykładem dla młodych zawodników, że pozory mylą…Żeby nie słuchać zbyt często menadżerów. Wiem, że oni są w jakimś stopniu potrzebni, ale trzeba się trzy razy zastanowić zanim podejmie się decyzję. Oni często myślą o swoich interesach, nie o zawodniku. Jak mieliśmy problem z powrotem, to naszych menadżerów już nie było, musieliśmy sami sobie radzić. Chwała tutaj Zawodowemu Związkowi Piłkarzy. To organizacja, do której każdy piłkarz może się zapisać i generalnie bardzo nam pomogli. Załatwili prawnika, pomogli w bułgarskiej federacji. Spotkaliśmy się z prezesem tamtejszego związku i on też nam pomógł, przeprosił za całą sytuację, przekazał certyfikaty, a póxniej odesłali nas do domu i tak to się skończyło. Liczę na to, że młodzi piłkarze będą analizować to jak pewne rzeczy potoczyły się u starszych kolegów. Niech nikomu się nie zdaje, że wie wszystko o piłce, bo jeszcze niejednokrotnie może ich to wyprowadzić w pole. Najważniejsza jest stabilizacja, a nie szukanie w tym wszystkim „kwadratowych jaj”.Przygoda w Bułgarii szczęśliwie dobiegła końca i po krótkim przystanku w Opolu zakotwiczyłeś nad polskim morzem.Polskie morze, Arka Gdynia. Ostatnio oglądałem ich fetę z awansu. Musze powiedzieć, że jest to klub, w którym spędziłem krótki okres, ale było fantastycznie w nim grać. Szanowałem bardzo ten klub, atmosfera która tam panowała… po prostu super. Arka była znana z kibicowskich ekscesów, ale teraz jest już zupełnie inaczej. Teraz to miejski klub, bardzo rodzinny. Dzień meczu, podobnie jak w Bielsku – po ulicach pełno ludzi z dziećmi w barwach. Czujesz, że jesteś w normalnym klubie. Fajny epizod w życiu.Nie żałujesz, że tak wcześnie musiałeś skończyć z profesjonalnym graniem w piłkę?Żałuję, żałuję. To jednak nie zależało tylko ode mnie, ale też od pewnych komplikacji, problemów zdrowotnych. Na szczęście już z tego wyszedłem. U zawodnika najgorsze jest to, że jak zaczyna mieć coraz więcej problemów to zaczyna podejmować złe decyzje.. Człowiek nie analizuje pewnych sytuacji zbyt logicznie i źle wybiera. To się też później wiąże z pewnym nagromadzeniem stresu. Im większy stres pozasportowy tym częściej zaczyna dziać się coś z organizmem. Zauważyłem to nie tylko u siebie, ale też u wielu moich kolegów piłkarzy. Stres ma strasznie duże przełożenie na zdrowie zawodnika i na mnie też zaczęło się to odbijać. Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Cały czas myślałem, co teraz, co będzie dalej? Zamiast odpoczynku człowiek był ciągle napięty i zestresowany. Na szczęście już ze zdrowiem wszystko się uspokoiło, nie mam problemów, wyleczyłem nogi. I gdzieś jest teraz niedosyt, że za szybko, za szybko. Ostatnio dostałem propozycję i gram z Adrianem Sikorą w Kuźni Ustroń. Coś sobie tam kopiemy, ale ambicjonalnie czuję, że chciałbym jeszcze spróbować. Może nie najwyższy szczebel, ale IV czy III Liga, pograć, pokopać, gdzieś pokazać, że to był błąd zejść tak szybko.Podczas pobytu w Holandii nie byłeś związany z piłką, jednak tak do końca się od niej nie odciąłeś. Do Polski dochodziły słuchy, że wraz z Mariuszem Sachą zorganizowaliście turnieje polonijne.Bardziej Mariusz, ja dojechałem tam na 9 miesięcy zrobić swoje, jak to się mówi i wrócić. Trenowałem wprawdzie trzy miesiące z jednym zespołem, ale nie było łatwo pogodzić tego z pracą. Sporo wymagali, chcieli żebym dużo czasu poświęcał amatorskiemu klubowi, a ja przyjechałem zarobić i wrócić - to było dla mnie najważniejsze. Jeśli pojawiłaby się jakaś kontuzja, to co wtedy? Do pracy nie pójdziesz bo znów mogą zacząć się problemy. Skupiłem się na jednym. W turniejach, o których mówisz, owszem grałem, ale to Mariusz organizował z kolegami, bo on był bardziej związany z tamtejszą Polonią, ja byłem takim dodatkowym „smakiem”, że przyjechał chłopak grający wcześniej w I Lidze, Ekstraklasie i może z nimi w tym turnieju uczestniczyć. Było to bardzo przyjemne, dosyć często te rozgrywki się tam odbywały i zawsze braliśmy w tym udział.Piłka niezmiennie w twoim życiu stanowiła istotny element. Teraz wracasz do TSP jako członek działu sportowego. Powiedz, czym dokładnie się zajmujesz?Jestem od weryfikacji transferów i oceny czy dany piłkarz jest przydatny czy nie. To jest bardzo istotne. Historia niejednokrotnie pokazała, że można sprowadzić zawodnika, który jest obciążeniem dla klubu, a nie za bardzo wnosili do drużyny jakość. Nie jestem od samej decyzji tylko od oceny, analizy sportowych kwestii. Wszelkie decyzje należą oczywiście do prezesa i trenera, my jesteśmy od doradztwa oraz wyławiania piłkarzy. Typowy skauting.Prezes Mikołajko na konferencji z trenerem Dźwigałą mówił o waszej pracy i obserwacjach. Macie już nazwiska, które z czystym sumieniem możecie polecić do drużyny?Oczywiście, że tak. Nazwisk jednak nie podam, bo tego nie mogę zrobić. Jest w czym wybierać. Chcielibyśmy, żeby znów był tu - oczywiście w perspektywie długofalowej - klub regionu, w pewnym stopniu oparty na chłopakach stąd. To przyciągnęło by na stadion więcej kibiców. Poczuliby, że to są górale. Co do zawodników – mamy, rozmawiamy, myślę, że transfery będą ciekawe.Dział sportowy w TSP prężnie się rozrasta. Oprócz Ciebie dołączyli już do niego m.in. Bartek Konieczny i Adrian Sikora. Kiedyś tworzyliście zgrany zespół na boisku, teraz liczymy na powtórkę w innej formie.Na tym to ma polegać, ale boisko miało inne, swoje prawa. Mamy ze sobą dobry kontakt, musimy się ze sobą dogadywać, ale też nie możemy się klepać po plecach, chwalić ty jesteś dobry, a ty jesteś lepszy. Nie, nie, nie (śmiech). Musi być czasem zgrzyt, żeby to funkcjonowało jak należy.Co było pierwszą rzeczą jaką zrobiłeś po powrocie do klubu?Hmmm… Strasznie zrobiło się miło, choć oczywiście lekki stresik był. Po tylu latach znów wrócić do klubu to fantastyczne uczucie. Prywatnie, w domu zakręciła się łezka, że znów mogę tutaj pracować. 
powrót do listy

Następny mecz

Następny mecz

Fortuna 1 Liga 2023/2024 - Kolejka 30

VS

26.04.2024, godz: 20:30, Stadion Miejski im. Henryka Reymana