
W CZTERY OCZY: Kornel Osyra (cz. I)
O wspólnych treningach z gwiazdą Napoli, epizodzie w gliwickim "młynie" oraz największym optymiście w jego życiu. Zapraszamy do pierwszej części rozmowy z Kornelem Osyrą, środkowym obrońcą Górali.
Urodziłeś się na Dolnym Śląsku, rejonie gdzie swoje siedziby ma spora ilość klubów piłkarskich. Decyzja co do przyszłego zawodu była chyba prosta…
- To wszystko dzięki mojemu bratu. To on grał w piłkę a ja chodziłem z nim na treningi i w zasadzie bardziej mu przeszkadzałem (śmiech). Trwało to jednak może rok i gdy brat kończył to mnie jako sześciolatka włączono do starszej grupy. Wiadomo nie było to łatwe, bo na dobrą sprawę byłem młodszy o dwa lata od reszty chłopaków. Miewałem lepsze i gorsze momenty, bo chwilami uważałem, że piłka nie jest dla mnie. Wszystko jednak ułożyło się tak, że mając 16 lat dostałem propozycję z Akademii Zagłębia Lubin i wyjechałem do internatu.
Akademia Zagłębia jest znana w całej Polsce. Ty miałeś okazję się w niej szkolić, choć w nieco starszej i jeszcze nie tak rozbudowanej jak obecnie.
- Miałem do wyboru: Śląsk Wrocław albo Zagłębie. Śląsk Wrocław w szkoleniu młodzieży nie był tak dobry jak Zagłębie, a ponadto jego baza była rozrzucona po całym Wrocławiu, dlatego wybrałem Lubin. Był to dla mnie bardzo fajny okres, bo zdobyliśmy mistrzostwo i wicemistrzostwo Młodej Ekstraklasy oraz kilka tytułów juniorskich. Miałem na pewno od kogo się uczyć i z kim grać, bo przyjemność trenowania z m.in. Piotrem Zielińskim, Damianem Dąbrowskim, Damianem Primelem czy nawet Adrianem Rakowskim dużo mi dała.
W Lubinie nie pozostałeś jednak zbyt długo. Twoja przygoda została w dość niewyjaśnionych okolicznościach zakończona.
- Trochę teraz jakby nie patrzeć za to płacę. Opinia idzie za człowiekiem w świat a większość ludzi nie wie jak było naprawdę. I to jest chyba w tej całej historii najgorsze. Okres rozstania był na pewno ciężki, ale na dobrą sprawę zastanawiam się czy dzięki tej sytuacji nie jestem teraz tu gdzie jestem. Miałem szansę grać w Ekstraklasie, więc póki co nie pluję sobie jakoś bardzo w brodę. Nie będę jednak ukrywał, że pierwsze pół roku po odejściu nie potrafiłem sobie znaleźć klubu. Wszyscy od razu się odwrócili, a ja zostałem sam – może właśnie wtedy brakowało mi kogoś kto potrafiłby mnie nakierować na dobrą drogę.
Pomocną rękę wyciągnął Piast Gliwice, ale tak naprawdę trafiłeś do… Gryfa Wejherowo.
- Do Piasta trafiłem w ostatni dzień okienka i tego samego dnia wyjechałem na wypożyczenie do Wejherowa. Dla młodego chłopaka podróż do nie wiadomo czego w zasadzie to była dość ciężka sytuacja. Kadra w Gliwicach była już zamknięta, więc bez sensu było przeczekanie rundy siedząc i nic nie robiąc. Ten 4-miesięczny czas był dla mnie niełatwy, bo grywałem na różnych pozycjach nieprzeznaczonych dla mnie, a na dodatek złamałem kość śródstopia. Był to na tyle niefortunny uraz, że przez prawie rok nie mogłem grać w piłkę.
Od nowego sezonu zacząłeś jednak przygotowania z Piastem i ten okres wspominasz z pewnością w swojej karierze bardzo dobrze.
- Piast to klub, do którego będę miał chyba największy sentyment. Wyciągnęli do mnie pomocną rękę i przeżyłem tam super cztery lata. Właśnie tam jest sporo osób, którym zawdzięczam to gdzie jestem i to co mogłem przeżyć. Bardzo dużo miłych chwil i wspomnień wiąże się z tym klubem i za wszystkie bardzo im dziękuję.
Trafiłeś pod skrzydła trenera Brosza, osobę bardzo dobrze wspominaną nie tylko w Bielsku-Białej a dodatkowo człowieka lubiącego stawiać na młodych chłopaków.
- Dobrze pamiętam nasz pierwszy kontakt na treningu i sytuację, w której przywołał mnie do siebie i zaczął śmiać się z moich tatuaży a dodatkowo po sytuacji w Lubinie powiedział, że mam się do niego nie odzywać i z nim nie rozmawiać. Było to bardzo miłe przywitanie (śmiech). Jednak tak naprawdę to pierwszym trenerom w Piaście zawdzięczam najwięcej. Moja współpraca z nimi bardzo fajnie się układała i bardzo dużo mu zawdzięczam.
No właśnie, skoro sam wywołujesz temat: na twoim ciele znajduje się sporo tatuaży. Traktujesz je bardziej jako sztukę wyrażania siebie czy raczej ozdobę dla ciała?
- W całokształcie jest sporo tatuaży, które dla mnie sporo znaczą. Są jednak tatuaże symbolizujące jakąś daną sytuację z życia, czy nawet postacie z bajek, bo jedną z rąk mam zrobioną w motywie z Batmana. Wszystkie są jednak przemyślane i nie było sytuacji, w której szedłem do tatuażysty z nudów i tylko po to, żeby zrobić sobie tatuaż.
Podczas gry w Piaście miałeś okazję pracować z dość nietuzinkowym trenerem jak na polskie warunki. Angela Pereza Garcii nie dało się chyba nie lubić.
- Nie znam osoby, która działała z trenerem Perezem i mogłaby powiedzieć coś złego na jego temat. Był to człowiek, który zarażał swoim optymizmem i nie przejmował się rzeczami mało ważnymi. Czasami ludziom ciężko jest zaakceptować takich ludzi, które widzą świat w kolorowych barwach. To właśnie on był chyba pierwszą osobą, która uświadomiła zespołowi, że wykonujemy kawał dobrej roboty. Wskazywał nas jako osoby, które dzięki wynikom mogą dawać innym sporo radości i po prostu ich uszczęśliwiać. Jego odejście było wielką tragedią nie tylko dla mnie, ale chyba dla wszystkich, którzy mieli okazję z nim pracować. Takiego optymisty w swoim życiu jak on jeszcze nie spotkałem…
Zgoła odmienny charakter miał chyba kolejny trener – Radoslav Latal. Wyniki go broniły i to jednak z nim osiągnęliście wicemistrzostwo Polski.
- Wydaje mi się, że ten twardy charakter pokazywał tylko na zewnątrz w stosunku do innych. Czasami nie potrafił go pokazać choćby w sytuacji, gdy odchodziłem z klubu. Wtedy nie umiał się ze mną normalnie pożegnać i podać zwyczajnie ręki. Uważam, że na to zasługiwałem, bo w Gliwicach trochę czasu spędziłem. Jest to jednak jedyny minus mojej całej przygody w Piaście. Wyniki mieliśmy bardzo dobre. Momentem przełomowym w tamtym czasie było bodajże spotkanie z Górnikiem Zabrze, gdzie przegrywaliśmy 1:2 a wygraliśmy 3:2. Od tamtego momentu wszystko poszło już lawinowo i osiągnęliśmy fajny wynik.
W Gliwicach żyłeś dobrze z kibicami. Na meczu z Lechem Poznań w 2015 roku poprowadziłeś nawet doping z trybun.
- Zgadza się, był taki mecz. Dostałem wtedy zaproszenie od kibiców a, że był to okres sporej euforii i udzielało się to wszystkim. . Teraz wiemy, że Piast jest mistrzem Polski, ale jeszcze 4 lata temu wyniki, które osiągaliśmy były czymś naprawdę wielkim dla takiego miasta jak Gliwice. Miałem wtedy kontuzję i z ,,młyna” dopingowałem chłopaków.
Następny mecz
Następny mecz
Betclic 2. Liga 2024/2025 - Kolejka 29


VS

