
Figiel: Lubić się ze wszystkimi nie musimy, ale szanować jako ludzie już tak.
Rafał Figiel w szczerej rozmowie zdradził nam historię swojej kariery, przedstawił zarówno te trudne, jak i lepsze chwile. Dodatkowo, nasz pomocnik wspomniał o swojej pasji, między innymi do szkolenia.
Cześć Rafał! Początkowo chciałbym Cię zapytać, skąd u Ciebie pasja do futbolu? Jak wyglądała Twoja historia z najmłodszych lat?
Piłką zaraził mnie tata. Wiem, że sam chciał kiedyś zostać piłkarzem, ale nie do końca poszło to po jego myśli, natomiast swoją pasję zaszczepił we mnie. Zaczęliśmy jeździć na treningi, wiele rzeczy podporządkowywać piłce i tak powoli to wszystko nabierało rozpędu. Od razu jednak nadmienię, że to nie było wymuszone zainteresowanie – wybór należał do mnie. Jako młody chłopak na tyle zainteresowałem się futbolem, że ścieżka, którą obrałem, stała się jasna i klarowna. Postawiłem na piłkę.
Zaczynałeś w jakiejś lokalnej szkółce, czy większym klubie sportowym?
Pierwsze kroki stawiałem w Pogoni Świebodzin. To był klub, który znajdował się około 25 kilometrów od mojej miejscowości, w której mieszkałem. Na początku drugiej klasy podstawowej pojechałem na pierwszy trening i już tam zostałem. W tym klubie spędziłem 5 lat. Gimnazjum spędziłem w szkole sportowej w Zielonej Górze, równocześnie grając w tamtejszym klubie piłkarskim UKP Zielona Góra. Grając w Zielonej Górze, mieszkałem przez ponad 6 lat w internacie. To był taki moment, w którym to wszystko zaczęło nabierać powagi.
Z ogólnodostępnych informacji wiadomo, że jeśli chodzi o młodzieżowe kadry Polski to grałeś przynajmniej w tej U-19, jak było w rzeczywistości?
Tak się składa, że zaliczyłem prawie wszystkie roczniki w reprezentacji Polski, które wtedy były możliwe. Za moich czasów zaczynało się od U-15 lub U-16, jeśli dobrze pamiętam i mi udało się grać w każdym z tych roczników. Młodzieżowa reprezentacja Polski U19, była to ostatnia grupa wiekowa w jakiej miałem zaszczyt zagrać. Ciekawostką jest fakt, że chyba tylko raz byłem na konsultacjach szkoleniowych, które są organizowane w celu przyjrzenia się zawodnikowi na żywo, sprawdzenia go. Ja pojechałem tylko raz i to dopiero w wieku 18-19 lat, kiedy miałem za sobą sporo rozegranych spotkań. Wtedy samo powołanie na taką konsultację było ogromnym zaszczytem i traktowało się to, jako duże osiągnięcie.
Od swoich najmłodszych lat występowałeś w środku pola? Piłkarze w nastoletnich latach nierzadko grają na innych pozycjach niż w seniorskiej piłce…
Ja od początku występowałem w pomocy. Zazwyczaj grałem, jako ofensywny pomocnik, ale zdarzało się też, że grałem w bocznej strefie boiska, czyli na skrzydle. Tak było choćby w młodzieżowej reprezentacji Polski czy też w GKS-ie Katowice (sezon 13/14). Z założenia miałem grać, jako skrzydłowy, ale zadania były inne. Z racji braku atutów do gry na boku pomocy, miałem za zadanie schodzić do środka pola i tam robić przewagę. Jednak, co by nie mówić, wychodząc na boisko, byłem wtedy nominalnym lewym pomocnikiem, chociażby w grze obronnej.
Czy Twój młodzieżowy klub był jednym z „topowych” na tamte czasy?
Za czasów, kiedy ja grałem w UKP Zielona Góra, klub ten należał do tych czołowych w Polsce. Oczywiście mam tu na myśli piłkę młodzieżową. Wypłynęli stamtąd zawodnicy między innymi tacy, jak Michał Janota, którego przestawiać nikomu nie muszę. Na tamten moment była to bardzo dobra szkółka piłkarska, w której szkolenie stało na wysokim poziomie. Potwierdzeniem tego, są sukcesy na arenie krajowej. Uważam, że pod tym kątem mocno liczyliśmy się w kraju.
Teraz wygląda to trochę inaczej. Tamta szkoła piłkarska przeszła kompletną reorganizację i przyznam się szczerze, że w pewnym momencie śledząc rozwój wydarzeń, sam się pogubiłem.
Jak uważasz, które twoje atrybuty sprawiały, że z UKP trafiłeś do kadry Polski?
Myślę, że upór i konsekwencja to były cechy, który mi w tym znacznie pomogły. Szczerze powiem, nigdy nie było wirtuozem gry w piłkę. Fakt, że piłka mi nigdy nie przeszkadzała i od początku uważałem się za kreatywnego zawodnika, jednak moje warunki fizyczne oraz predyspozycje motoryczne na pewno nie sprawiały, że w jakiś sposób się wyróżniałem. Wiele zawdzięczam uporowi i konsekwencji.
Ledwo dostałem się do gimnazjum do klasy sportowej w UKP Zielonej Górze. Tam kwalifikowało się ponad 20 zawodników. Moja motoryka pozostawiała wiele do życzenia. Nie wstydzę się tego powiedzieć, że byłem mały, krępy, z tendencją do nadwagi, a przy tym w ogóle nieświadomy. To była dla mnie duża lekcja. To też mnie w jakiś sposób zmotywowało do pracy. Ledwo się dostałem, a potem moje ambicje spowodowały, że robiłem progres i z roku na rok stawałem się lepszym zawodnikiem.
Nie myślałeś może wtedy, że jednak piłka to może nie być to i obierzesz taką drogą bardziej typową, czyli liceum i potem praca lub studia?
Wtedy w ogóle nie brałem tego pod uwagę. Byłem młody, mieszkałem w internacie, koledzy z drużyny, marzenia, wyobrażenie siebie, jako wielkiego piłkarza. To wszystko mnie trzymało przy piłce i powodowało, że ciągle chciałem pracować nad sobą. Ważnym momentem było dla mnie powołanie do kadry Polski. Był to dla mnie sygnał, że ktoś mnie zauważył, że podążam dobrą drogą. Chciałem coraz więcej i nie było mowy o rezygnacji z piłki.
W piłce seniorskiej wygląda to już troszkę inaczej. Wiadomo, jaki jest futbol – są momenty, kiedy jesteś na tym przysłowiowym ‘’wozie’’, a zdarza się kiedy jesteś pod nim. Kluczowa jest konsekwencja w działaniu.
Później już zaczął się seniorski okres twojej kariery. Poszedłeś na wypożyczenie do I ligi do Odry Wodzisław, gdzie nie udało się przebić do składu. To było trudne zderzenie z seniorskim futbolem?
W Wodzisławiu nie zagrałem nic. Rzeczywiście dosyć mocno byłem zakleszczony pod tym wozem, o którym mówiłem wcześniej. Faktycznie, był to dla mnie trudny moment, ale naprawdę wartościowy. Pierwszy raz miałem styczność z piłką przez duże P. Dla mnie, chłopaka grającego w Zielonej Górze był to duży przeskok. Nie obrażam w tym w żadnym wypadku naszej drużyny z Zielonej Góry, ale jednak Odra to była drużyna z ekstraklasową przeszłością, a do tego w drużynie było wielu doświadczonych graczy. Cieszę się, że miałem okazję dzielić szatnię z takimi zawodnikami chociażby jak Jan Woś, który zaliczył setki występów w Ekstraklasie. Oczywiście było wielu innych zawodników o dużym doświadczeniu i dlatego, chociaż nie grałem w ogóle to wyciągnąłem z tego bardzo dużo.
Ktoś może powiedzieć, że to kurtuazja z mojej strony, ale ja naprawdę z Wodzisławia wywiozłem potężny bagaż doświadczeń.
Pomimo tego, że nie grałeś to faktycznie mogłeś podpatrzeć zachowania tych zawodników na boisku.
To prawda, ale też sama styczność z nimi, obserwacja zachowania zawodników w seniorskiej szatni była dla mnie cenna, bo w dorosłym futbolu wygląda to kompletnie inaczej aniżeli w tym juniorski. Współpraca z dobrym trenerem, Leszkiem Ojrzyńskim. Do tego dochodziła większa presja, rywalizacja. W grę wchodziły też już większe pieniądze. I bądźmy szczerzy, jest to dość istotny element piłki. Oczywiście najważniejsze było doświadczenie zebrane na boisku, jednak wyżej wymienione składowe, powodowały, że mój bagaż doświadczeń był coraz większy na każdej płaszczyźnie.
Po epizodzie w Wodzisławiu Śląskim wróciłeś do Zielonej Góry, gdzie przyszedł czas pewnej stabilizacji. Grałeś tam 2,5 roku, występowałeś głównie w 3 lidze i miałeś 22 lata. Dalej te ambicje były takie duże, czy pojawiało się zwątpienie?
Kiedy odbiłem się od 1. Ligi nie oczekiwałem jakichś niebotycznych ofert. Wróciłem wtedy do Lechii Zielona Góra, żeby się odbudować. Wróciłem do 2. Ligi na pół roku, niestety nie udało się wtedy utrzymać. Później przede mną były dwa lata w 3. Lidze. Doznałem kontuzji, złamałem nogę i przez jakiś czas pauzowałem. Drugi sezon był jednak lepszy, udało się awansować do 2. Ligi, a wtedy zauważył mnie GKS Katowice. To był punkt zwrotny. Już raz się odbiłem od 1. ligi i nie chciałem, aby to się powtórzyło.
Sprowadził Cię wtedy GKS Katowice. Czytałem także w wywiadzie z Piotrkiem Porębskim dla Sportu Śląskiego, że był taki jeden szczególny moment, który sprawił, że zacząłeś się interesować ogólnie pojętą motoryką. Czy to było to, nad czym chciałeś pracować?
Tak. Jak wcześniej powiedziałem, to był punkt zwrotny. Motoryka była jedną z rzeczy, na którą miałem wpływ. To mogłem kontrolować i przede wszystkim poprawić. Idąc do GKS-u, byłem młodym zawodnikiem. Z tyłu głowy liczyłem, że skoro mnie sprowadzają to pewnie też będę dużo grał. Dostawałem sporo szans, ale myślę, że można było je lepiej wykorzystać. GKS to uznana marka w Polsce, duży klub i trzeba było zrobić wszystko, żeby sprostać wymaganiom. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jak za jakiś czas nie poprawię pewnych rzeczy to niestety, ale zostanę w tyle. To też duża zasługa trenerów, sztabu szkoleniowego w GKS-ie (Rafał Górak i Robert Góralczyk). Trener Góralczyk pomógł mi znaleźć problem, po czym go rozwiązać. To była przełomowa chwila. Od tamtego momentu zacząłem się naprawdę intensywnie interesować motoryką i fizjologią człowieka.
W GKS-ie faktycznie udało Ci się rozegrać prawie 1000 minut. Później jednak przyszedł czas na Chrobry. Tam jednak znów zderzyłeś się z problemami.
Cały rok w Katowicach biliśmy się o awans, po pierwszej rundzie byliśmy w czubie tabeli. Koniec końców niestety się nie udało. Po wszystkim dostałem telefon z Głogowa, spojrzałem też realnie na moje szanse gry w GKS-ie i uznałem, że lepszym wyborem będzie Chrobry. Temat był mocny, z trenerem znaliśmy się z wcześniejszych lat, bo Zielona Góra leży nieopodal Głogowa, stąd też środowisko było sobie znane. Tam podziało się jednak tak, że pół roku głównie spędziłem w rezerwach, gdzie grałem w lidze okręgowej. Stało się, jak się stało.
Jestem takim człowiekiem, który z każdych rzeczy stara się wyciągać pozytywy. Do tej pory pamiętam pewne rzeczy, które z tego czasu wyniosłem. To prawda, szedłem do 1. Ligi, żeby w niej grać, a jednak na życie napisało inny scenariusz. Uważam, że takich momentach kluczowe jest, jak zareagujesz, jako zawodnik. Na pewne rzeczy nie masz wpływu, ale masz wpływ na to, jak postrzegasz tę sytuację, na podejście do tematu. Uważam, że zareagowałem prawidłowo, podszedłem profesjonalnie do zawodu, nie obrażałem się tylko uciekłem w pracę. To był dla mnie niezwykle intensywny czas własnego rozwoju. Mecze, które rozgrywałem w okręgówce nie były spełnieniem marzeń. Podpisujesz kontrakt w 1 lidze i grasz w okręgówce w rezerwach. Ja jestem takim zawodnikiem, że ile bym nie zarabiał, to moje ambicje na zadowolenie z takiej sytuacji mi nie pozwalają. Cała otoczka takich meczów, podejście drużyny przeciwnej do meczu, chęć udowodnienia Tobie jako ‘’temu z wyższej ligi’’ zawodnikowi, że jesteś słabszy często w brutalny sposób. To wszystko sprawiało, że bardzo często nie przypominało to meczu piłki nożnej tylko bardziej rugby. Cała sytuacja była trudna też z psychologicznego punktu widzenia. To był kluczowy moment, w kontekście tego, że ja po prostu jeszcze gram w piłkę. Nie załamałem się, tylko jednak powalczyłem o swoje i czerpałem z tego.
Jeśli chodzi o sytuację w Chrobrym… Podziało się tam coś, czego żałowałeś?
Nie. Ja jestem osobą, która wymaga od drugiego człowieka szacunku i tyle. Uważam, że najpierw, jesteśmy ludźmi, a dopiero potem piłkarzami, trenerami, czy też dyrektorami. Lubić się ze wszystkimi nie musimy, ale szanować się, jako ludzie już tak. Podstawą jest bycie fair względem drugiej osoby. Nie chcę wchodzić w szczegóły całej tej sytuacji, ale w ogólnym rozrachunku stało się tak, że rozstaliśmy się z trenerem Mamrotem. Nie mam żadnej zadry, co więcej, wiele z tego pobytu w Chrobrym wyciągnąłem.
Paradoksalnie, od tamtego momentu było już tylko lepiej. Trafiłeś do Wałbrzycha, gdzie zdobywałeś sporo bramek, jak na pomocnika. To chyba był ten pozytywny czas dla Ciebie.
Tam trafiłem na bardzo dobrego trenera, Jerzego Cyraka. Do Górnika Wałbrzych poszedłem w momencie, kiedy zajmowali dalekie miejsce w tabeli z bardzo małą ilością punktów. Postawiłem sobie za cel, żeby pomóc zespołowi, ale także, żeby samemu sobie udowodnić i zagrać dobrą rundę. To mi się udało. Z trenerem szybko złapaliśmy wspólny język, podobnie było z chłopakami z szatni. Paradoksalnie dobrze graliśmy w piłkę. Niestety w parze z grą nie szły wyniki i musieliśmy się pożegnać z II ligą. Brakło niewiele.
To był moment, który mi uświadomił, że moja praca w Chrobrym była bardzo ważna. Byłem szczęśliwy, że wtedy się nie „obrażałem”, nie zrezygnowałem z futbolu, bo takie myśli też miałem. Pomimo kryzysu mocno uciekłem w pracę i miałem jej owoce w Górniku, bo zagrałem bardzo dobrą rundę – strzeliłem kilka bramek, zaliczyłem parę asyst i dość szybko pojawiły się dla mnie propozycje.
To fakt. Twoje występy zaowocowały ofertą z Rakowa Częstochowa. Jeśli dobrze pamiętam, wtedy już właścicielem klubu była firma X-kom. O całym projekcie było dosyć głośno.
Wspomniana firma a dokładnie jej właściciel brał udział w tym projekcie już wcześniej. Z Rakowem podpisałem kontrakt w maju. Od razu moją uwagę zwrócił sposób podpisania tej umowy. Zaczęliśmy standardowo, od badań. Następnie spotkałem się z właścicielem, prezesem i co ciekawe z panią psycholog, która towarzyszyła nam podczas rozmowy, brała w niej czynny udział i skrupulatnie wszystko notowała. Podobało mi się też to, jakim zaufaniem zostałem obdarzony. Dostałem 3-letni kontrakt, długi jak na polskie realia. To spowodowało, że zyskałem jeszcze więcej pasji i chęci, żeby grać. Zaczęło się tworzyć coś ciekawego.
Do klubu przyszedłem za trenera Mroczkowskiego. Po kilkunastu kolejkach został zwolniony. Potem pracowaliśmy pod okiem duetu Kołaczyk-Cecherz, który również nie wytrwał długo na swoim stanowisku. Pod koniec sezonu przyszedł trener Papszun i to był moment, w który projekt Raków nabrał rzeczywistego i niewiarygodnego tempa. To wszystko wtedy nabrało takiego rozwoju, że teraz jesteśmy naocznymi świadkami jego efektów. To niesamowite. z jakiego miejsca startował Raków i gdzie znajduje się teraz.
Na ten moment największą bolączką tego klubu jest chyba stadion…
Na to wygląda, bo organizacyjnie to wszystko prezentuje się bardzo dobrze.
Raków to czas, w którym odnalazłeś stabilizację. Stałeś się filarem drużyny i stałeś się rozpoznawalną postacią w pierwszoligowym środowisku.
To były pełne cztery lata. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Podpisując kontrakt z Rakowem, oni grali o awans, mieli przed sobą baraż o 1 Ligę z Pogonią Siedlce. Ja przechodząc do Częstochowy nawet nie wiedziałem, w której lidze będę grał. Okazało się, że Raków został w drugiej lidze. Z perspektywy czasu dobrze, że się tak stało. Podpisując tak długi kontrakt życie pokazało, że te kolejne lata były najlepszymi w mojej dotychczasowej przygodzie. Oczywiście, nie oceniam tego czasu tylko i wyłącznie przez pryzmat odniesionych sukcesów.
Uważam, że wszelkie triumfy, które osiągnęliśmy to był efekt ciężkiej, ale przede wszystkim mądrej i konsekwentnej pracy. Uważam, że często jest to problem na naszym podwórku. Raków jest tego zaprzeczeniem i takim pozytywnym przykładem. Kiedy awansowaliśmy do 1 Ligi był problem. Pierwsze kolejki były dla nas bardzo trudne i kolokwialnie mówiąc, zderzyliśmy się z tą ligą. Pomimo to, wytrzymano ciśnienie, trener otrzymał wsparcie i zaufanie, co poskutkowało tym, że jesień skończyliśmy w czołówce tabeli.
Z boku wyglądało to na pewien spokojny, konsekwentny proces, a nie nagłą i porywczą inwestycję.
Ja do tego podchodzę w ten sposób, że praca zawsze się obroni. Często w Polsce jest tak, że klub jest bardzo zorganizowany, ale ma problem na boisku, albo jest to odwrotnie, sportowo jest dobrze, ale organizacja jest na przeciętnym poziomie. W Rakowie jedno i drugie ze sobą współgrało. To wszystko było budowane z dużą starannością, zwracając uwagę na szczegóły. Na dodatek, kiedy zanotowaliśmy, jakieś chwilowe słabsze wyniki – wtedy władze klubu mimo wszystko były spokojne. Widzieli, że gra sama w sobie wyglądała przyzwoicie. Nie podejmowano pochopnych ruchów. Osobiście mi się to podobało i dzisiaj widzimy tego efekty.
Ten dobry czas w Częstochowie skończył się pewnego rodzaju zadrą. Cała sytuacja przecież nie zakończyła się happy-endem, czyli występami w Ekstraklasie tylko po prostu Cię stamtąd „odpalono”.
Zadra to złe słowo. To był dla mnie wtedy trudny temat. Teraz z perspektywy czasu z jednej strony człowiek o tym wszystkim pamięta, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że taki jest sport. To był sezon, w którym po trzech kolejkach wypadłem z powodu choroby, nie grałem długo. Wróciłem potem do zespołu, który funkcjonował naprawdę dobrze i to trzeba oddać. Na wiosnę grałem różnie, w kratkę. Czułem gdzieś z tyłu głowy, człowiek też potrafi czytać między wierszami, że coś się święci, ale w głębi duszy liczyłem, że jednak zostanę, że klub mi zaufa i da szansę.
Było mi wtedy tak po ludzku przykro. Pamiętam doskonale moment, kiedy się dowiedziałem, że nie zostanę w Rakowie. Do końca wierzyłem, że może uda się zostać i faktycznie koniec końców się zawiodłem. Wtedy kończyła mi się umowa i decyzja należała do klubu.
Teoretycznie ktoś by powiedział, będąc cztery lata w klubie, robiąc dwa awanse – należy ci się. To tak nie jest. Zawsze staram się patrzeć też z perspektywy dwóch stron i obie zrozumieć. Tamta sytuacja nie była dla mnie do końca zrozumiała, aczkolwiek nie miałem wyjścia, musiałem ja zaakceptować. Było minęło, wszystko zostało wyjaśnione, a ja nie jestem osobą, która za sobą pali mosty.
Mogę kogoś nie lubić, mogę się nie zgadzać, ale zawsze człowieka, tak po ludzku szanuję.
Z zawodnikami z Rakowa masz jednak jeszcze kontakt.
Tak, tak. Utrzymuję z chłopakami kontakt. Szatnie wspominam bardzo dobrze, była kapitalna. Tworzyliśmy zgraną paczkę.
Dla mnie ważnym aspektem, była zdrowa rywalizacja, która panowała. Każdy walczył o miejsce w składzie, a u nikogo nie było widać nienawiści, złości – dlaczego ty grasz na mojej pozycji, nie ja? Jeżeli ktoś miał jakiekolwiek pretensje to do siebie, albo do trenera, bo to przecież on ustalał wyjściową jedenastkę. To też było budujące. Mieliśmy do siebie szacunek. Uważam, że tworząc drużynę, tego typu zachowania odgrywają istotną rolę.
Po rozstaniu z Rakowem na zainteresowanie nie narzekałeś. Dostałeś ofertę z Podbeskidzia, z której skorzystałeś. Ten sezon rozgrywasz w pełnym wymiarze czasowym, a nie tak jak to było w ostatnim roku w Rakowie.
Rzeczywiście, sezon 19/20 jest zdecydowanie lepszym sezonem. My rozmawiamy po meczu z Radomiakiem, wcześniej zagrałem 45 minut z Tychami, natomiast każdy inny rozegrałem od deski do deski.
Jeśli uda nam się awansować wtedy będę bardzo dumny z tej drużyny i szczęśliwy, bo kolejny raz uda mi się wywalczyć promocję do wyższej ligi.
Kiedy baczniej obserwuje się Twoje zachowanie na boisku i poza nim widać, że pod opiekę bierzesz młodych zawodników Podbeskidzia. Przede wszystkim widać to w stosunku do Jakuba Bierońskiego, któremu często udzielasz swoich porad.
Staram się każdemu młodemu piłkarzowi przekazać to, co mi nie zostało powiedziane w ich wieku albo to, co uważam, że może im pomóc w rozwoju. Tak jest między innymi z Kubą Bierońskim, którego szanuje za to, jakim jest człowiekiem, ale i piłkarzem. Jeśli tylko mogę to zawsze mu pomogę, żeby się rozwijał, bo jest to chłopak naprawdę tego warty. To samo tyczy się innych młodych zawodników z drużyny. Filip Laskowski, czy też Mateusz Sopoćko są zawodnikami z ogromnym potencjałem, ale przy tym są głodni wiedzy, chcą się rozwijać. Jeśli tylko będę potrafił, z ogromną chęcią im pomogę.
Jeśli mówimy o sytuacji, w której w przerwie na nawodnienie podpowiedziałem Kubie kilka rzeczy – to były detale. Są one jednak dosyć ważne na boisku, mają istotny wpływ na grę. Dla mnie sukcesem będzie, jeżeli on skorzysta z tego na boisku i stwierdzi, że faktycznie mu to w jakiś sposób pomaga.
Mówiąc o młodych zawodnikach, ważny jest sposób, w jaki przekazywane są im wszelkie uwagi. Patrząc z punktu widzenia przyszłego trenera (bardzo się tym interesuje) wiem, że należy do nich podejść merytorycznie. Dzisiaj zawodnicy chcą się uczyć i uważam, że do młodzieży należy podejść wyłącznie argumentami. Nie działają już teksty typu „nie chce ci się?” itp., których młodzi zawodnicy często bywali adresatami. Teraz zawodnicy chcą wiedzieć, co mają zrobić, żeby było lepiej. I żaden zawodnik się nie obrazi i nie obruszy na trenera, kiedy ten mu w kulturalny sposób wytłumaczy, co lub jak powinien zrobić. To jest budujące.
Wspominałeś, że fascynujesz się motoryką, szkoleniem. Jak widzisz swoją ewentualną przyszłość? Własna siłownia, czy może po prostu zostaniesz trenerem?
Kształcę się od kilku lat w kierunku trenera przygotowania motorycznego, ale też z racji doświadczenia na boisku nie zamykam się na opcję trenera piłki nożnej. Robię kursy trenerskie. Nie zamykam się na żadną opcję. Natomiast nie podjąłem jeszcze jednoznacznej decyzji, w którym kierunku podążę. Mocno skupiam się na motoryce i fizjologii człowieka, ale też rozumienie gry i jej pojmowanie, daje mi poczucie, że mogę to wykorzystać w pracy, jako trener piłki nożnej. Chciałbym móc przekazywać wiedzę oraz doświadczenie, którą posiądę grając, ale także się kształcąc. Świadomość, że każdego dnia, na każdym treningu, meczu czy też szkoleniu mogę się czegoś nauczyć, co z kolei później wdrożę i przekaże innym, jest dla mnie motorem napędowym.
Zawsze muszę o to zapytać, jak postrzegasz Bielsko-Biała, jako miasto?
Dostając ofertę z Bielska-Białej nie ukrywam, że miałem też inne propozycje. I powiem szczerze, że przy wyborze klubu także miała znaczenie jego lokalizacja. Wiadomo, że na pierwszym miejscu były czynniki sportowe, ale nie jest tak, że miasto czy jego położenie było mi obojętne. Mam swoją rodzinę, chcieliśmy się dobrze czuć w mieście. Wiele ludzi mi podpowiadało, że jest to kapitalne miejsce do życia. Mój serdeczny przyjaciel, dobrze wam znany Piotrek Malinowski, o mieście opowiadał w samych superlatywach, co z ręką na sercu potwierdzam. Bez dwóch zdań jest to jedno z piękniejszych miejsc w Polsce i kapitalne miejsce do życia.
Następny mecz
Następny mecz
Betclic 2. Liga 2024/2025 - Kolejka 29


VS

